Medycy są zbędni?
Trasa biegu, szczególnie w mieście, stanowi wyzwanie dla osób, które podejmują się zadbać o życie uczestników. Od „zwykłej” imprezy masowej różni się to przede wszystkim:
- Szybkim przemieszczaniem się grup ludzi na duże odległości
- Rozciągnięciem strefy zabezpieczenia na kilka-kilkadziesiąt kilometrów
- Dużą ilością zdarzeń w krótkim czasie
- Brakiem obiektywnych sposobów na szybką ocenę pacjenta
- Problemami z wytyczeniem przejezdnych dróg komunikacyjnych
- Łącznością
Pierwsze dwa punkty łączą się właściwie w jeden: jakich sił użyć i jak je rozlokować, żeby do każdego uczestnika dotrzeć w ciągu 5 minut na dowolnym odcinku trasy? (jest to czas maksymalny do rozpoczęcia resuscytacji przy zatrzymaniu krążenia). Najprostszym rozwiązaniem wydaje się rozstawić co kilkaset metrów ratownika ale… 80 ratowników pieszych na maratonie na samą tylko trasę? A co zrobić jeśli na dystansie 200 – 300 m pada na ziemię kilka osób niemal jednocześnie? Stop. Nie tędy droga. To może karetki…? Tylko że w tłumie biegaczy poruszają się one niemal tak wolno jak piesi, więc czas dotarcia koszmarnie długi, jeśli nie ma ich naprawdę wielu. Nawet gdy trasa jest przejezdna to też trzeba ich sporo. Koszt astronomiczny. Jedynym rozwiązaniem jest dodanie niewielkich, zwinnych środków transportu, które szybko dostarczą ratownika i niezbędny sprzęt na miejsce. Sprawa drugorzędna czy jest to rower, quad, motor czy hulajnoga elektryczna - zależy to od wielu czynników i specyfiki biegu.
Ilość zdarzeń. Stosunkowo niewielka liczba uczestników daje złudne wrażenie, że za metą wystarczy lekarz czy dwóch oraz 2-3 osoby do pomocy. Przecież na imprezach masowych, gdzie jest kilkakrotnie więcej osób to wystarcza. Tylko, że na biegu w ciągu kilkunastu minut na punkt dociera kilkadziesiąt osób. Naszym „rekordem” jest 140 pacjentów na punkcie medycznym w ciągu 1 godziny. Żaden nie był w stanie dotrzeć tam bez pomocy. A biegaczy było „tylko” 8 tys. Każdym trzeba się zająć niemal natychmiast, gdzieś go położyć, ocenić, zadbać o jego komfort cieplny i dać coś do picia. Potrzebny jest cały sztab ludzi.
Ocena człowieka, który zasłabnie na biegu jest niezwykle trudna i wymaga dużego doświadczenia w pracy z pacjentami a nie tylko teoretycznych szkoleń. Pewnie, że jeżeli zostawić go w spokoju, by sobie „poleżał” na trasie, to zwykle już po 10-15 minutach dojdzie do siebie, wstanie i może nawet próbować powoli biec. Problemem jest, gdy docieramy do niego w ciągu 5 minut. Obraz, który widzimy: szaro-blada skóra, spocony, rozpaczliwie łapie powietrze, czynność serca często-gęsto w okolicach 200/min i nierzadko niewyczuwalne tętno na ręku - wypisz wymaluj człowiek, który właśnie umiera. I w tych pierwszych chwilach nigdy nie wiadomo, czy nie zrobi tego rzeczywiście…
Drogi dojazdu. Zwykle wokół trasy biegu stoją setki zaparkowanych samochodów, które stojąc w każdym dostępnym miejscu skutecznie blokują większą część możliwych tras dla karetek. Dodajmy do tego tłumy ludzi (im bliżej mety tym więcej), spięte płotki ogrodzeniowe, rozwieszone reklamy, namioty, agregaty prądotwórcze, wozy transmisyjne radia i telewizji oraz całą infrastrukturę konieczną do organizacji takiego zdarzenia. Horror dla kierowcy karetki, koordynatora medycznego i przede wszystkim dla pacjenta w ciężkim stanie. Ale wiecie co jest najgorsze? Gdy tłumaczymy przed biegiem organizatorowi jak ważna jest droga dojazdu i ewakuacji to każdy to rozumie. Tylko że potem okazuje się, że nie idą za tym działania, które zagwarantują swobodny przejazd. I to my i pacjent zostają przed problemem - nie organizator.
Brak dróg dojazdowych do punktu medycznego, Bieg Niepodległości 11.11.2014
Podobny problem, Półmaraton Praski 31.08.2014. Brak dróg dojazdowych dla ambulansów do PPM (polowego punktu medycznego).
Problem rozwiązany, rozdzielenie dojazdu ambulansów od ruchu pieszego, Biegnij Warszawo 2014
Czas 5 minut, o którym pisałem wcześniej, liczymy nie od momentu gdy informacja o zdarzeniu dotrze do służb medycznych, lecz od chwili gdy człowiek przestaje oddychać. Okres ten możemy podzielić na trzy składowe:
- Czas do powiadomienia o zdarzeniu
- Czas na uruchomienie odpowiednich sił i środków
- Czas na dotarcie
Dojazd na miejsce zależy od tego co pisałem już powyżej, natomiast odebranie informacji i uruchomienie pomocy wymaga łączności. I tu zaczynają się schody. Organizatorzy zwykle uważają, że wystarczą telefony komórkowe plus kilka radiostacji. I to się zwykle sprawdza np. w czasie koncertu czy innej imprezie na ograniczonej przestrzeni. Ale nie na biegu. Jedna rozmowa przez telefon/radiostację zajmuje przeciętnie 30s. Trzeba przyjąć wezwanie (czasami są to 2-3 wezwania do tego samego zdarzenia), ustalić kto jest najbliżej (1-4 rozmowy); wysłać patrole piesze, patrol mobilny, karetkę - często lokalizacja jest nieprecyzyjna i trzeba wysyłać kilka osób na poszukiwania (1-5 rozmów). Ustalić co dalej z pacjentem, wezwać/wysłać pomoc (znowu kilka połączeń). Zwykle trzeba przeprowadzić około 5-7 rozmów na jedno zdarzenie a gdy zaczynają się problemy to dwa razy tyle. Łącznie osoba przyjmująca wezwania i dysponująca siłami medycznymi spędza przy każdym wezwaniu „na telefonie” kilka minut. A jeśli w ciągu godziny jest 20 zdarzeń na trasie? Minimum 120 połączeń. Jeden telefon i jedna osoba nie jest w stanie tego zrealizować. Potrzeba 2 dyspozytorów, którzy to realizują i 2 telefony alarmowe, żeby istniała realna szansa na dodzwonienie się po pomoc. Plus radiostacje. Tymczasem organizatorzy w ogóle nie widzą takiej potrzeby. Zdarzyło nam się kiedyś, że organizator podał wcześniej uczestnikom biegu nr telefonu alarmowego, pod który należy dzwonić by wezwać pomoc. Po rozstrzygnięciu przetargu ten nr nam wypożyczył. Jak się okazało był to służbowy nr używany na co dzień przez jakiegoś pracownika i dyspozytor odbierał na tym telefonie co kilka minut rozmowy związane z działalnością firmy oraz od zaniepokojonej żony właściciela numeru.
Innym problemem są radiostacje. Teoretyczny zasięg takiej średniej klasy to około 10-20 km. W terenie zabudowanym, gdzie są wieżowce jest to w praktyce 2-5 km. Żeby objąć całą trasę biegu jedynym wyjściem jest profesjonalny sprzęt ze stacją przekaźnikową. Bez niej nie ma mowy o dobrej łączności radiowej. Pozostają takie „drobiazgi” jak to, że uzyskanie zgody na umieszczenie przekaźnika na dachu wymaga kilku miesięcy pisania papierów i uzgodnień a rozstrzygnięcia przetargów na biegi są często na kilka dni przed biegiem. Że w momencie, gdy w biegu biorą udział VIP-y przez duże V to służby specjalne potrafią włączyć zagłuszanie na czas biegu, nie informując wcześniej o tym nikogo z medyków i całą łączność szlag trafia.
Powstaje więc pytanie jak wobec tego działały do tej pory zabezpieczenia? Dlaczego było angażowane tak mało sił i środków?
Po pierwsze brak wiedzy. Po drugie - pieniądze. Osoby, które zwykle piszą plany zabezpieczeń mają na ten temat niewielkie pojęcie praktyczne i pisząc SIWZ opierają się na rozporządzeniu ministra w sprawie minimalnych wymagań, które w mojej opinii nie nadają się do zabezpieczenia biegu. Tu przychodzi mi na myśl taka sytuacja, gdy kupowałem okna do domu i zapytałem sprzedawcę czy spełniają polską normę. Odpowiedział, że u nas w kraju nikt nie produkuje tak złych okien o jakich mówi polska norma. Nikt by ich nie kupił.
Po drugie - zdarza się, że wykonawca zamiast ratowników medycznych wystawia ratowników KKPP (dla niezorientowanych - to tak jakby zastąpić uzbrojonego żołnierza harcerzem z finką - niby obydwaj mają broń i mundur i dopóki jest pokój to nie ma dużej różnicy ale w razie wojny…). Zamiast lekarzy z doświadczeniem w udzielaniu pomocy w stanach nagłych potrafią zatrudnić np. dermatologów, lekarzy medycyny sportowej lub rodzinnej. Są to na pewno dobrzy fachowcy ale w swojej działce. Niby to lekarz i to lekarz, tylko że specjalistą od stanów zagrożenia życia jest lekarz medycyny ratunkowej i żaden inny. Na zdrowy rozum: czy poszedłbyś do okulisty, żeby Ci wyrwał zęba? Nawet jeśli powie, że ma w tym jakieś doświadczenie? To dlaczego godzisz się na to, że nad Twoim życiem nie czuwają specjaliści tylko przypadkowi lekarze i ratownicy?
Bywa, że karetki które zabezpieczają bieg nie mają koniecznego wyposażenia do ratowania życia. Czasami ratownicy na trasie są przygotowani tylko i wyłącznie na wypadek skaleczenia zawodnika lub jego zasłabnięcia ale już niekoniecznie mają wiedzę i sprzęt by wykonać skuteczną reanimację. I nikt tego nie sprawdza, nie weryfikuje. Podkreślam, że jest to wszystko w granicach obowiązującego prawa. Bo tak ktoś napisał rozporządzenie, bo tak ktoś napisał SIWZ i w końcu ktoś tak napisał umowę.
W związku z tym mam propozycję dla organizatorów. Zdecydujcie się Państwo czy zakładacie, że na Waszym biegu może dojść do zgonu, czy liczycie na to, że nic takiego się nie wydarzy? Jeśli to pierwsze to powinniście zadbać o profesjonalną obstawę medyczną, jeśli drugie - to medycy są zbędni. W żadnym natomiast wypadku nie jest potrzebna pozoracja zabezpieczenia medycznego. To tylko marnowanie pieniędzy na fikcję.
Motocykl ratunkowy zabezpieczenie Biegu Konstytucji 3.05.2014
Motocykl ratunkowy Fundacji Prometeusz, Biegnij Warszawo 2014
Na szczęście powoli się to zmienia ale w dalszym ciągu częściej jest tak jak to opisałem a nie tak jak być powinno. Dlaczego? Bo tak jest taniej. Bo nie wymagamy tego od organizatorów. Bo tak są pisane specyfikacje i plany zabezpieczeń. Dobrze wyglądają na papierze i nie sprawdzają się w życiu. Statystycznie rzecz biorąc, prawdopodobieństwo że dojdzie do śmierci biegacza jest niewielkie. Naprawdę bardzo niewielkie. I to właśnie pozwala na bylejakość i tandetę, bo życie rzadko weryfikuje krótkowzroczność osób decydujących o tym jak ma wyglądać opieka medyczna w czasie biegu.
Autor; Lekarz, specjalista medycyny ratunkowej Robert Sowiński
Koordynator XXVI Biegu Niepodległości 11.11.2014