Wyjazd

Cholera, czy Ona się wściekła? Jest 7 rano, zaczyna się moja trzecia doba, czeka mnie jeszcze półtorej a ta nas znowu wysyła do jakiejś pierdoły.

Otwieram jedno oko i rzucam w przestrzeń dyżurki:

- Pilny?

- Chyba nie, odpowiada mój równie zaspany partner.

No, przynajmniej tyle. Zwlekamy się ciężko z łóżek i człapiemy powoli do karetki. Po paru chwilach podjeżdża kierowca i ruszamy w miasto.

- Co tam mamy? Pytamy przez radio

- Nie wiem, jedźcie zobaczyć co się tam dzieje

- A gdzie to dokładnie - pyta kierowca ? bo nie znam takiego numeru

- No nie wiem przecież, znajdziecie.

Aha, no to przynajmniej standard.

Jedziemy sobie więc spokojnie podziwiając budzące się w promieniach słońca miasto, zapowiada się śliczny dzień to i psiakrew, roboty będzie sporo. Eh...

No dobra, jesteśmy. Prawie... Błąkamy się po okolicy która wygląda jak złomowisko, nareszcie trafiamy na kobietę która wyraźnie na nas oczekuje.

- Noo, to dzień dobry Proszę Pani, co to się tam dzieje?

- Chodźcie Panowie szybko bo ja nie wiem, już tak ma od nocy.

Zatroskana kobieta  prowadzi nas w głąb tego złomowiska, zabieramy torbę i idziemy. Kierowca usiłuje nawrócić żeby jakoś zaparkować i odprowadza nas tęsknym wzrokiem, wie że wypada mu do nas dołączyć ale szanse żeby za nami trafił w tym labiryncie są nikłe.

Nareszcie docieramy do maleńkiej budowli, wąskie jak na wieżę kościelną schodki doprowadzają nas pod drzwi. Mój parter wchodzi, jednak po włożeniu głowy do środka gwałtownie odskakuje i trzaska drzwiami.

- Pani zabierze te psy!

- Ale one nie gryzą, spokojne są.

Dzielny jest, więc próbuje jeszcze raz, ale tym razem pieski są bliżej więc i drzwi się zatrzaskują szybciej.

- Niech je Pani zabierze bo nas pogryzą!!!

Minięcie się ze mną uzbrojonym w ten diabelski plecak nie jest wcale łatwe ale jakoś się udaje, właścicielka psiaków włazi do środka i łagodzi pieski.

- Można?

- Tak, chodźcie Panowie!

Dobra, wchodzimy na obiekt, jak to mówią inne, bardziej szanowane służby, i co widzimy?

Ubogi ale czysty pokój 2x3 metry, kredens, łóżko w lekkim nieładzie i znaną nam Panią z pieskami w drugim pokoju, niestety ściana zrobiona jest z koralików więc pieski znowu do nas dołączają, na całe szczęście już spokojniejsze.

- No więc proszę Pani o co tu chodzi?

- No o męża, mówi, podnosząc koc z łóżka, w nocy jeszcze charczał ale ze dwie godziny temu to już przestał i w ogóle do mnie nie gada.

Kurcze, nie gada, bo nie żyje.

Zwlekamy biednego pacjenta na podłogę i zaczynamy robić swoją robotę. Wysyłamy Panią z pieskami na pomoc naszemu kierowcy z prośbą o zabranie deski i defi.

- Deska i defi, tak?

- Tak, on będzie wiedział o co chodzi.

Ech, świat jest francowaty, myślę filozoficznie, toczę wzrokiem po ścianach na których wiszą wyróżnienia za osiągnięcia sportowe, na szafkach stoją puchary. Czemu człowiek umiera? Czemu to takie nieodwołalne? Czemu nasze losy są takie pogmatwane? Podejrzewam że ten człowiek będąc w moim wieku miał przed sobą świetlaną przyszłość, co poszło nie tak? Jak ja będę wyglądał za 40 lat? A może można było zrobić coś jeszcze?  Czy od nas zależy jak i gdzie będziemy umierać?

Psiakrew, mogę tak długo rozmyślać, na szczęście wpada zdyszany kierowca.

Dalej robimy swoje, i jakimś cudem udaje się nam zmusić biedne serducho do jakiegoś szczątkowego działania. Dobra, pakujemy Pana na dechę, zbieramy klamoty i próbujemy taszczyć pacjenta po tych schodach przypominających drabinę, po drodze jeszcze urywamy kable od spawarki,. Jakoś się jednak udaje zejść i ślizgając się po śniegu docieramy do karetki, pakujemy się do środka i pędzimy do naszego kochanego SOR-u.

Na izbie witają nas niechętne spojrzenia, przejmują akcję, ktoś tam nawet słucha co mamy do powiedzenia. No dobra, nasza rola się skończyła, idziemy ogarnąć bałagan i uzupełnić braki. Idąc po adrenalinę jeszcze widziałem masaż, wracając z rurką intubacyjną widziałem już podłużny kształt przykryty prześcieradłem.

Hmm. No ale przynajmniej spróbowali.

- P1 macie wyjazd!

- No ale my jeszcze nie uzupełnieni!

- No to szybciej bo ja nie mam karetki!

- Dobra, dwie minuty!

Po drodze zgłaszam urwane kable. Dostaję opiernicz i dowiaduję się że jak sobie urwaliśmy to sobie je mamy naprawić. Jasna sprawa, się polutuje i będzie jak złoto, na razie jedziemy jednak bez, w końcu monitor to wygoda, a nie konieczność.

Jedziemy na kolejny wyjazd, później na kolejny i kolejny... Łatwe, trudne, ludzie przeżywają inni nie. Młodzi, starzy, bogaci, biedni ? śmierć i choroby biorą z każdej półki.

Czy moja praca sprawia mi satysfakcję?

Czuję obrzydzenie patrząc na społeczeństwo, na ludzi zamkniętym w swoim świetnym i szczęśliwym świecie, ludzi którzy nigdy nie widzieli niesprawiedliwości, krzywdy, zła, nieszczęścia, na ludzi pełnych pretensji i ciągle domagających się czegoś od świata i innych. Nie potrafią docenić tego co mają, nie wiedzą ile mają szczęścia w życiu...

Nigdy się tego nie dowiedzą...

Moja praca daje mi tę możliwość...

Nienawidzę jej za to...

Staję się socjopatą.

Chyba najwyższy czas zmienić pracę...

 

Comments are closed.