Patrząc na ilość pacjentów na każdym etapie leczenia, na gigantyczne potrzeby w dziedzinie służby zdrowia, zadaję sobie pytanie, dlaczego tak się dzieje? Dlaczego jest tak wielu pacjentów? A może to lekarzy jest za mało? Może ja mam złe wyobrażenie na temat stosunków lekarz - pacjent?
Gdy się nad tym głębiej zastanowiłem, to widzę przynajmniej kilka powodów takiego stanu rzeczy. Generalnie wszystkie one są spowodowane brakiem korelacji pomiędzy płaconą składką, stanem zdrowia, prawdopodobieństwem zachorowania, urazu i zachowaniami ryzykownymi oraz prozdrowotnymi. Cała odpowiedzialność za stan zdrowia i związane z tym koszty są przerzucone na państwo. Pacjenta to po prostu nic nie kosztuje. Poukładałem sobie te główne według mnie powody następująco:
-
Brak pieniędzy. Pierwszy i najważniejszy, z którego wynikają wszystkie pozostałe. Oczywiście, że przy tak działającym systemie każda kwota będzie zbyt niska. Problemem jest to, że nie ma odważnego polityka, który głośno powie: PACJENCIE- tak jak nie możesz oczekiwać, że otrzymasz za darmo samochód sportowy, jacht lub samolot, tak z tych samych powodów nie możesz oczekiwać, by państwo ponosiło 100% kosztów leczenia w KAŻDYM przypadku.
-
Nadużywanie pomocy medycznej. Osoby starsze i samotne chcą leżeć w szpitalu z dwóch powodów: zaoszczędzą na jedzeniu, lekach i mediach oraz mają z kim porozmawiać. Używanie karetki zamiast taksówki lub poradni na kółkach, zapisywanie się w kolejki do specjalistów ?na zapas? lub dla zarobku, by odsprzedać miejsce staje się już normą. Gdy ktoś po zachodniej stronie Odry lub po północnej stronie Bałtyku ma katar, temperaturę lub go boli głowa to NAJPIERW bierze leki, a gdy to nie pomaga, to idzie do lekarza POZ. Polak NAJPIERW idzie do specjalisty. Lekarz POZ jest traktowany jak wypisywacz skierowań. Pobyt w szpitalu jest sposobem na ?przebadanie się?.
-
Zbyt mało zakładów opiekuńczo - leczniczych, geriatrycznych i hospicjów. Śladowa ilość pielęgniarek środowiskowych i pomocy domowej w ogóle. Oceniam, że blisko 30% przyjęć do szpitala (nawet do 50% w oddziałach internistycznych) jest spowodowanych zaniedbaniami w opiece nad ludźmi przewlekle chorymi i starszymi.
-
Choroby ?na własne życzenie?. Osoby, które lekceważą zalecenia lekarskie i doprowadzają do powstania powikłań z powodu np. otyłości, palenia papierosów, nadużywania alkoholu, nieprzyjmowania leków, niewykonywania badań profilaktycznych, niezapinania pasów bezpieczeństwa, niezakładania kasku, nieprzestrzegania zasad bhp itd. są leczone na takich samych zasadach jak wszyscy.
-
Fikcyjność ubezpieczeń. Pacjent nie ma żadnego wpływu na pieniądze, które musi zapłacić w formie składki zdrowotnej. W teorii każdy ma równy dostęp do świadczeń i całość leczenia za darmo. W praktyce Ci którzy płacą największe składki i tak nie korzystają z publicznej służby zdrowia, bo mówiąc kolokwialnie, ?nie mogą się dopchać? i wolą zapłacić dodatkowo. Natomiast osoby, które nie płacą składek, są ubezpieczane przez państwo. Wielokrotnie byłem też świadkiem jak osoby z tzw. marginesu społecznego były ubezpieczane wstecznie, po udzieleniu pomocy medycznej, gdyż nie dopełniały one nawet obowiązków wymaganych do podtrzymania takiego ubezpieczenia.
-
Marnotrawstwo. Praktycznie na każdym szczeblu leczenia. Brak możliwości sprawdzenia jakie badania i jakie leki pacjent miał do tej pory. Powoduje to, że co bardziej zapobiegliwi pacjenci mają w domach kilogramy leków, pasków cukrzycowych i medykamentów ?na zapas?, które w dużej części ulegają przeterminowaniu. Niektórzy potrafią z jednym schorzeniem pójść w ciągu 2 dni do kilku lekarzy (POZ, NPL, SOR, Poradnia) i mieć wykonane te same badania oraz przepisanych kilka recept.
-
Brak wytycznych. Wobec ich braku do końca nie wiadomo jakie badania muszą być wykonane i kiedy, kiedy przyjąć do szpitala, a kiedy nie. Wszystko opiera się na intuicji i doświadczeniu lekarza. Wobec tego większość lekarzy szpitalnych wykonuje wszelkie dostępne badania, aby uniknąć posądzenia o zaniedbanie (najlepszy przykład to wykonywanie rtg w błahych urazach). Podobnie wygląda sprawa antybiotykoterapii (szczególnie u dzieci) ? pod naciskiem rodziców wypisywane niemal każdemu dziecku bez względu na to, czy są wskazania. Do tego zwykle bez antybiogramu!!!
-
Brak wykształconych kadr, zbyt mało specjalistów. Najlepszym przykładem jest ratownictwo medyczne.
Ratownicy medyczni - w karetce jeździ/pracuje ten, który wynajmie się za niższą stawkę, i nie jest ważne, co umie. Brak jakichkolwiek mechanizmów promujących tych z doświadczeniem, wiedzą i umiejętnościami. Efekt: nieopierzeni, młodzi chłopcy tuż po szkole jeżdżą jako liderzy zespołu, niejednokrotnie decydując o ludzkim życiu. Ich pojęcie o medycynie jest czysto teoretyczne. Oni dopiero się uczą zawodu. To tak jakby młodego kierowcę tuż po zdobyciu prawa jazdy B wsadzić do autobusu rejsowego. Horror to mało powiedziane. Lekarze spec. med. ratunkowej - bałagan i przeciążenie pracą w SOR powoduje, że nie ma chętnych, by się specjalizować w tej dziedzinie. Ci którzy to zaczynają to albo robią to, żeby tylko zacząć i mieć uprawnienia do dorabiania w karetce, albo szybko zmieniają specjalizację, gdy się zorientują jak wygląda praca w SOR. I co robi ministerstwo, by zwiększyć ilość specjalistów w ratownictwie? Dopuszcza do pracy w SOR i w karetkach S innych lekarzy, którzy NIE są specjalistami w tej dziedzinie, by załatać dziury w systemie. To tak jakby wydać zgodę, by ginekolodzy prowadzili oddział chirurgiczny (w końcu operować potrafią) lub neurolodzy wzięli się za psychiatrię (przecież i tu i tu chodzi o nerwy). Tutaj przypominają mi się ironiczne słowa mojego kierownika specjalizacji z chirurgii: ?tak naprawdę chirurg jest jedynym lekarzem, który może poprowadzić każdy oddział. Bo jak trzeba to i poród odbierze i zawał poleczy - lepiej lub gorzej, ale poleczy. Natomiast wyrostka za niego nikt nie wytnie?. Może wobec tego kształćmy wyłącznie chirurgów i niech minister da im zgodę na prowadzenie dowolnego oddziału? ? będzie prościej. Chyba.