Moi drodzy!
Opowiadacie o różnych przypadkach, o ludziach bez potrzeby wzywających karetki, o wypadkach bardziej i mniej drastycznych niosących za sobą stres i ból; także ten fizyczny. A ja chciałbym przez chwilę zatrzymać się na ludziach przewlekle, powiem więcej, śmiertelnie chorych. Mają diagnozę, ich dni są policzone. Nagle wezwanie, jedziecie. Jest pytanie: skoro pacjent umiera, to jaka jest różnica
/ czysto technicznie/ kiedy dostanie ?bilet do nieba?? Czy teraz, za chwilę, czy za tydzień lub dwa? Wiem jaka jest odpowiedź: mimo beznadziejności sytuacji , ratujecie mu życie tu i teraz. Przecież to człowiek!
Często ludzie umierają z pełną świadomością swojego umierania. Zastanówmy się jak do nich podejść, jak z nimi rozmawiać, co powiedzieć, jak się zachować? Oni tak bardzo chcą żyć! Znają siebie i swój organizm, który krok po kroku odmawia posłuszeństwa, staje. A jeszcze nie tak dawno sami opiekowali się umierającymi bliskimi. A teraz ? DRAMAT!
Mają koło siebie kochającą rodzinę dzień i noc dającą opiekę. Ale im także puszczają nerwy, oni także mają prawo być zmęczeni mimo miłości do bliskiej osoby. I często to wezwanie, z pozoru niepotrzebne, jest krzykiem o pomoc, o współczucie i wsparcie.
Czy po przyjeździe do takiego pacjenta będziecie mu opowiadać o 40-stej godzinie waszej pracy , czy o siódmym, kolejnym dyżurze bez snu? NIE!!! Zrobicie wszystko co w Waszej mocy by pomóc. I tak trzymać! Za to Was cenimy i podziwiamy!
Ktoś z Was napisał, że pokora i cierpliwość to podstawowe cechy w tym zawodzie. I to prawda, ?święte słowa?!
Bo wobec śmierci wszyscy jesteśmy równi. Nie ma znaczenia kim jesteśmy, ile mamy pieniędzy, czego żądamy od świata. Każdy ma chwile zwątpienia, każdego dopada depresja, ale musimy zdać sobie sprawę dlaczego; dlaczego pomagamy ludziom, dlaczego znosimy niewygody, dlaczego godzimy się na złe warunki pracy, dlaczego ciągle wykonujemy ten zawód?
Ale o powołaniu już było...