Typowy dyżur HEMS w jednej z baz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego- spokojne, wręcz leniwie oczekiwanie na wezwanie. Ratownik i ja pichcimy coś na obiad a pilot nerwowo przerzuca prognozy meteo i co chwilę patrzy przez okno na nisko wiszące chmury. Podmuchy wiatru podrywają śnieg na całym lotnisku, tworząc malownicze mini trąby powietrzne i sprawiając wrażenie jakbyśmy byli w bazie polarnej a nie w Polsce. Podśmiewamy się trochę z niego ale w głębi serca sami czujemy pewną obawę- latanie przy takiej widoczności i temperaturze bliskiej zera nie jest najlepszym sposobem na spędzanie czasu. No ale cóż ? taka praca. Na szczęście zostało 10 minut do końca dyżuru.
Nagle dzwoni telefon- ratownik odbiera, recytując powitalną formułkę i słucha głosu w słuchawce. Po chwili zwraca się do pilota:
- starsza kobieta straciła przytomność kilkanaście kilometrów stąd. Lekarz rodzinny wzywa karetkę specjalistyczną ale ta jest właśnie zajęta. Zespół podstawowy wraca z wezwania ale jest daleko ? lecimy?
Ten ponownie patrzy na niebo, na las, który jest częściowo spowity mgłą i marszczy czoło. Po chwili podejmuje decyzję - lecimy ? najwyżej będziemy siadać gdzieś w polu.
Ratownik wciska na komputerze przycisk zajętości i szybkim rzutem oka na mapę ustala kurs, którym mamy lecieć. Łapie za kurtkę i plecak, zawiązując w biegu buty. Cudem nie wywinął orła na lodzie. Pilota już dawno nie ma ? słyszę jak uruchamia silniki w naszym mikusiu. Ja tymczasem zabieram swoje graty, ciepłe płyny, defa i startuję do drzwi. W tym momencie olśnienie- obiad został na kuchence ? jak dłużej nas nie będzie to baza pójdzie z dymem! Szybko zestawiam gorącą patelnię i garnki parząc sobie ręce ? trudno.
Po 3 minutach jesteśmy w powietrzu. Powiadamiamy pogotowie, że lecimy i żeby wysłali też karetkę bo my i owszem, zaraz będziemy na miejscu ale jest to lot w jedną stronę bo już ciemno. Po chwili widzimy strażaków, który zabezpieczają nasze lądowanie.
Wchodzę na teren gospodarstwa i rozglądam się, szukając gdzie jest ?moja? pacjentka. Wołają mnie do środka ? czeka w domu. Myślę sobie- jak czeka, znaczy żyje- nie jest źle.
Wchodzę i widzę panią w słusznym wieku oraz ciężko zdziwioną rodzinę ? helikopter??? Po co?? Przecież myśmy chcieli wezwać rodzinnego ? babcia od kilku dni źle się czuła a dzisiaj dostała temperatury? Słucham tego nie wierząc własnym uszom: helikopter, sekcja straży pożarnej i karetka do temperatury?! Na wszelki wypadek badam kobietę ? nic. Zrezygnowany sięgam po telefon i dzwonię do mojej dziewczyny - kochanie, przyjedziesz po nas? Nie mamy czym wrócić?
Po fakcie ustaliłem jak to się stało: rodzina zadzwoniła do lekarza POZ, by przyjechał na wizytę domową a ten, z sobie tylko znanych powodów do pogotowia, dodając już od siebie, że wzywa do nieprzytomnej. Dalej już wiecie jak było?