Resuscytacja na pokładzie Mi-2

Rok 2010, piękny, słoneczny poranek przełomu sierpnia i września w jednej z krajowych baz Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Znajomy dźwięk służbowego telefonu przerywa nagle końcówkę codziennego rytuału - porannej kawy na rozpoczęcie dyżuru. Pobliskie pogotowie prosi o pomoc zespołowi karetki, który transportował pacjenta do ośrodka kardiologii inwazyjnej z rozpoznanym OZW. Niestety w trakcie transportu doszło do NZK, zespół w celu kontynuacji działań ratowniczych zatrzymuje się na Izbie Przyjęć szpitala powiatowego, obok którego akurat przejeżdżał. Szkoda czasu, po kilku minutach jesteśmy już w powietrzu, a po niecałym kwadransie lokalizujemy miejsce i rozpoczynamy procedurę lądowania. W szpitalu wita nas cały personel Izby Przyjęć oraz zespół karetki w trakcie działań resuscytacyjnych, niestety czas biegnie nieubłaganie, a od początku zatrzymania krążenia upłynęło już ponad 20 minut. PEA. Panowie, decyzja!! Szybki telefon do "inwazyjnej" - weźmiecie pacjenta w trakcie RKO? Po chwili zastanowienia pada odpowiedź - jeśli poradzicie sobie z transportem to dawajcie. ?Czy sobie poradzimy? Nie wiem, ale to jedyna szansa? - głośno myśli nasz dyżurny lekarz. Kilkudziesięcioletnie doświadczenie na bloku operacyjnym i ZRM, w tym ponad kilkunastoletnie na pokładzie naszego śmigłowca wygląda imponująco nie tylko na papierze. I choć z jednej strony pewnie wcześniej nikt z nas nie dawał by tej akcji większych szans powodzenia, jednak profesjonalizm i chęć niesienia pomocy mimo wszystko bierze górę. Skuteczne uciskanie klatki piersiowej w czasie jazdy karetką to jest wyczyn, ale w śmigłowcu wydaje się to prawie niewykonalne. Na szczęście nowy śmigłowiec przyleci do nas dopiero za kilka tygodni. Gabaryty kabiny medycznej Mi2+ dają o wiele większe pole do popisu w trakcie lotu. Przełożenie, zabezpieczenie pacjenta, jeszcze raz sprawdzenie wykonanych wcześniej procedur i uruchamiamy. Marek - nasz pilot, pomimo tego, że dopiero zaczyna pracę w naszej bazie ma już dość pokaźny bagaż doświadczenia w lotach ratunkowych uzbierany w całej Polsce. Zbiera się więc czym prędzej i już po chwili jesteśmy w powietrzu. Na szczęście warunki pogodowe w tym dniu nie są najgorsze, wieje umiarkowanie, więc bez problemu udaje się uzyskać stabilne parametry lotu i po kilkunastu minutach jesteśmy już w szpitalu wojewódzkim. Cali mokrzy, zmęczeni, choć adrenalina nie opuszcza nas ani na chwilę. I nagle rzecz niebywała, w trakcie przekazywania działań personelowi SOR serce pacjenta przejmuje czynność hemodynamiczną, pojawia się tętno, ledwo mierzalne ciśnienie... szybko na kardiologię!

Resuscytacja na pokładzie śmigłowca to rzadkość, szczególnie w trakcie lotu. W powyższej historii wszystko było przeciwko nam i... pacjentowi. Okoliczności, czas, możliwości, procedury, nawet zdrowy rozsądek..., a jednak się udało...

Medycyna jest nieprzewidywaIna... i to właśnie w tej robocie kocham najbardziej!

 

Comments are closed.