Ja jako były uczestnik Mistrzostw podzielę się moimi spostrzeżeniami.
Praca w SOR pozwala na utrzymanie wysokich umiejętności manualnych na odpowiednim poziomie poprzez wykonywanie ich w dużej ilości, pozwala na ocenę stanu pacjenta, efektów podawanych leków i ocenę wyników badań laboratoryjnych oraz obrazowych przez ratownika.
Ratownicy którzy dyżurują tylko w stacjach RM, mając 4 - 6 wyjazdów na dobę, ucząc się wyłącznie z książek i reanimując fantomy tracą umiejętności manualne, ich postrzeganie pacjenta wyłącznie przez pryzmat parametrów określonych w karcie medycznych czynności ratunkowych jest z powodu krótkiego kontaktu z pacjentem oraz braku znajomości wyników badań bardzo powierzchowne.
Jeżeli ratownicy mają możliwość weryfikacji swoich rozpoznań o rozpoznania postawione ostatecznie w SOR lub w czasie zabiegów operacyjnych jest to uczące. Jeżeli nie wiadomo co się z pacjentem dalej stało - nie wiadomo czy wstępna diagnoza i postępowanie były prawidłowe ratownicy (i lekarze) są jak dzieci we mgle.
Z drugiej strony ratownicy pracujący wyłącznie w SOR mają zawsze za plecami wsparcie lekarza czy pielęgniarki.
Oczywiście perfekcyjne przygotowanie teoretyczne procedur ratunkowych, wyćwiczenie resuscytacji na fantomie oraz tężyzna fizyczna sprzyjają wysokim miejscom w zawodach RM, ale bez praktyki w SOR-ze nie stanowią o tym że mistrzowie zawodów RM są również dobrymi diagnostami, są czujni, umieją przewidywać i spodziewać się różnych komplikacji. z pacjentem.
Jeżeli szpital ma "swoje" karetki to dobrą moim zdaniem praktyką jest regularne oddelegowywanie (zamiana) ratowników ze stacji głównych i tzw. podstacji na 2-3miesiące do SOR-u. Takie postępowanie jest niezbyt popularne wśród ratowników gdyż burzy pewien schemat dnia w stacji: (śniadanie - odpoczynek, obiad - odpoczynek, kolacja - odpoczynek i telewizorek od czasu do czasu wyjazdy 2- 3 na dobę).
Ratownicy którzy nie są pracownikami szpitala propozycję okresowych dyżurów w SOR traktują jako stratę czasu, wyzysk szpitala, nie widzą w tym nic dobrego gdyż ich zdaniem są wspaniali i wyedukowani - nie widzę szansy na zmianę tego (nie można im niczego nakazać).
Przygotowanie do zawodów to naprawdę praca przez cały rok: częste ćwiczenia, częste odpytywania, częste symulacje - nie da się wyrobić nawyków w tydzień.
Jeżeli dołoży się certyfikowane kursy ALS< EPLS< ITLS które po ich odbyciu powinny zostać "przetrawione i sprawdzone na prawdziwych pacjentach" to okazuje się że przygotowanie do zawodów zajmuje ok 3-5 lat.
Przygotowanie fizyczne: moim zdaniem dobrze zmotywowany do działania czyli chcący uratować życie ludzkie ratownik, przeciętnych gabarytów i przeciętnej sprawności fizycznej poradzi sobie z konkurencjami na zawodach. Oczywiście że lepiej być chudym niż grubym, silnym niż słabym - ale zawody RM to nie mistrzostwa Strongmenów. Na szczęście większą uwagę zwraca się na przygotowanie teoretyczne, kapitalną rolę odgrywa zgranie załogi (czy ze sobą pracują przez cały rok).
Oraz znajomość sprzętu i plecaka który nie może być spakowany dzień przed zawodami, jako to zwykle bywa przy niedostatkach sprzętowych.
Zespół który "rozkraczył się" przy konkurencji z drabiną był: mocno otyły, mało zmotywowany do działania, moim zdaniem na co dzień nie pracuje w "ostrych" zespołach RM, ale na transportach albo w dyspozytorni.
Trzeci z lewej, lekarz Marek Kowalik, wreszcie nie w roli organizatora.