Grupa zawodowa, która budzi najwięcej emocji. Przychodząc do pracy, oczekujemy że nasza wiedza, doświadczenie zostanie wykorzystane do przypadków, które kwalifikują się dla pogotowia. Niestety zaczynamy dzień od bólów brzucha, zapchanego cewnika, bolesnej miesiączki itp. Znowu kierat, transport do szpitala, dyskusje na Sorze, dlaczego tu, dlaczego do niego, kiedyś jak jeździł lekarz to by zostawił w domu... Odwieczne pytanie, kto to przyjął ?, co za bezmózgowiec?, przecież to nie jest wezwanie dla pogotowia. Kolejne wezwanie z radia jest jeszcze bardziej bezsensowne. Podświadomie znowu winien jest dyspozytor, przyjmuje wszystko jak leci. Siedzi w cieple, popija herbatę, a nas rzuca od wezwania do wezwania. Co za idiota, to nie wezwanie dla nas. Mamy ISO, jesteśmy podobno najlepsi/tak o nas czasami pisze prasa/,a rzeczywistość wygląda ponuro.
Nie mamy świadomości, że ci ludzie są pod olbrzymią presją dyrekcji. Praca na akord, odbierz wszystkie telefony, to już jest makabra. Jesteś nieuprzejmy, napiszą skargę, zpławisz gościa, bo cie oszukuje, mataczy, nie chce mu się iść do przychodni, usłyszysz wiązankę. Żle zapiszesz ulicę, nr klatki, zespół ci nie daruje. Wszystkie niedostatki systemu kumulują się tutaj, w dyspozytorni. Trzeba mieć skórę hipopotama, odporność strongmena, aby to wytrzymać. Praca za grosze, nieustający stres, dodatkowe dyżury, nie zawsze rozsądny lekarz dyżurny. I myśl która kołacze się po głowie, a jeśli tego ostatniego gościa przed zdaniem dyżuru, którego odesłałam/em do przychodni trafi szlag, to prokurator do mnie zapuka. Winni są zawsze oni, dyspozytorzy, a nie system, nie ludzie którzy tym zarządzają.