Dzień I – Pies

Piotr Bałtroczyk kiedyś rzekł: ?Są rzeczy na niebie i ziemi, o których się nie śniło filozofom... A większość z tych rzeczy znajduje się w Polsce". Im dłużej żyję na tym świecie, tym bardziej podpisuję się pod tą mądrością. W zderzeniu z nimi najczęściej otwieramy szeroko usta zadziwieni... i nie wiadomo czy płakać czy śmiać się. Obszar będący gdzieś pomiędzy lekarzem, pacjentem a systemem opieki zdrowotnej jest miejscem, gdzie jest tego wyjątkowo dużo. Każdy z moich kolegów i koleżanek mógłby po kilku latach w zawodzie napisać książkę na ten temat. Jeżeli tylko starczy mi wytrwałości to spróbuję opisać kilka takich historii.

Dzień I - Pies.

Dyżur w SOR powoli dobiegał końca. Nie był ani szczególnie ciężki ani lekki. Ot dyżur jak każdy. Personel trochę zmęczony a trochę znudzony odliczał godziny do końca pracy. Wbrew temu co myślą niewtajemniczeni, zwykle nie zajmujemy się tutaj ratowaniem życia, nie dzieją się dantejskie sceny a krew nie leje się strumieniami. SOR najczęściej działa jak Wieloprofilowa Poradnia Rejonowa. Jeżeli np. jakiś lekarz rodzinny nie ma czasu dla pacjenta, chce wykonać mu bez kosztowo kompleksową diagnostykę albo po prostu, nie wie co z nim zrobić to kieruje go do oddziału, w którym pracują Lekarze Którzy Z Pewnością Znają Się Na Wszystkim. Z naciskiem na wszystkim. Czyli do SOR. Notabene wiele bym dał, żeby być choć w połowie tak mądrym, by móc sprostać oczekiwaniom pacjentów oraz piszących niektóre skierowania 😉

W takiej właśnie chwili wszedł/ wtoczył się, blady jak śmierć na chorągwi, gentelmen z zawiniętą olbrzymim opatrunkiem ręką. Ale takim naprawdę olbrzymim. Roztaczając wokół siebie zapach, charakterystyczny dla koneserów tanich win, grzecznie wybełkotał: "sy chtoś może mi ... yp! (czknął z lekka)... pomóc? ...yp! pies mi odhryzł... yp!... rękę..."

Zerwaliśmy się szybko, delikwenta na wózek i wio na salę zabiegową. Zespół szybko przebrał się w fartuchy, maski - nigdy nie wiadomo czy krew nie zacznie radośnie sikać dookoła. Przygotowaliśmy górę opatrunków, duży zestaw do szycia- normalnie pełen wypas. Delikwenta na stół zabiegowy i rozwijamy... rozwijamy... ja stoję ubrany jak kosmita trzymając w obu rękach metrowe płachty gazy... rozwijamy... szukamy RANY... i o to wyłania się ręka. Trochę niedomyta, spracowana z odciskami i połamanymi paznokciami... ale krwi jakoś nie widać... Patrzę podejrzliwie i szukam jeszcze raz... może chociaż jakaś ranka... hmm... w końcu pytam się grzecznie: Panie! Gdzie ta rana?!

Gość otwiera mocno zaciśnięte oczy, powoli, z lękiem odwraca głowę i zaczyna ze zdumieniem oglądać swoją rękę, jakby ją widział pierwszy raz w życiu. Od czubków palców aż po łokieć. Z każdej strony. Nagle błysk zrozumienia pojawia się w jego oczach. Uśmiech rozjaśnia twarz a on radośnie nam oznajmia: ale mojego kolegę jak pogryzł!...

Comments are closed.