Słowa, które rzadko wypowiadamy

Chciałbym się dzisiaj podzielić moim nietypowym przemyśleniem. Obserwuję często (jak z pewnością wszyscy), że brakuje nam, zespołom cierpliwości do tzw. trudnych pacjentów. Jakże szybko puszczają nam nerwy kiedy zobaczymy w karcie wezwanie "słabo, pod wpływem alk.". Czasem już w karetce jesteśmy w stanie wyczerpać cały zasób słów naszym zdaniem do tej sytuacji idealnie pasujących. I rzeczywiście w niektórych sytuacjach daje to wystarczający upust złym emocjom, na tyle żeby na miejscu móc w miarę opanowanie ten wyjazd "załatwić". Często niestety jest również tak, że na miejscu pomimo słownego wyładowania w karetce wystarczy mała "iskra" ze strony beztroskich wzywających którzy często nie wstają nawet od stołu co może jest lepsze bo przynajmniej nie upadną... Ta iskra powoduje kolejny pożar złych emocji a podsycanie tego ogniska z obu stron powoduje, że trudno je ugasić. Co robić? Oczywiście można wejść w zwarcie, czasem dosłownie a czasem w przenośni, wezwać policję, poczekać pół godziny na patrol bo oczywiście jest zajęty (i nie ma w tym żadnej ironii bo rzeczywiście często jest jeden) a w tym czasie nasłuchać się jeszcze ciekawych (rzadko nowych słownikowo) epitetów. Nie twierdzę, że ten sposób jest niedopuszczalny, ale jednak strasznie czaso- i nerwo-chłonny.

W ostatnim czasie miałem przyjemność pojechać do wielu takich wezwań. Jadąc do jednego z ostatnich (źle się czuje, dwadzieścia kilka lat, pod wpływem), no co ja myślałem... wszyscy wiecie.

Jednak odbyło się to tak:

- Dzień dobry Panie Dominiku. ZRM. W czym możemy Panu pomóc?

- Brzucho boli - odpowiada.

- Ma Pan rację powinienem zapytać co Panu dokucza, przepraszam. Czy zgodzi się Pan przejść do karetki (siedział na chodniku) żebym mógł Pana spokojnie zbadać?

- Tak, powoli przejdę...

(Kiedy powiemy wstawaj i chodź do karetki to często odpowiedź brzmi k...a nie dam rady...)

W karetce pobadaliśmy co się dało stopniowo przekazując pacjentowi informację, że jest alkoholikiem informując jednocześnie o konieczności podjęcia przez niego leczenia. Grzeczny byłem, aż mdły. W tym czasie przy karetce zebrała się "najbliższa" rodzina pacjenta zaniepokojona jego stanem zdrowia. Wyszedłem więc i po uzyskaniu zgody od pacjenta ujawniłem po obszernym i niezmiernie empatycznym wytłumaczeniu naszą "diagnozę". Rodzina natychmiast rozpoczęła docieranie do świadomości młodego człowieka (choć w sposób zdecydowanie mniej delikatny niż my). W międzyczasie wszyscy łącznie z pacjentem serdecznie podziękowali nam za naszą pracę wspominając coś o współczuciu (znaczy, że oni nam). Wręczyłem kartę z zaleceniami i wszyscy szczęśliwi. Pewnie, że nie zawsze się da, ale zawsze będę próbował... 🙂

Polecam!

Comments are closed.